Przejdź do głównej zawartości

Dziewczyna i natura

Choć lubię countryside moje życie zawodowe ściśle związane jest z miastem. Z nim kojarzy się moda, a moda wiadomo, to moja druga skóra. Mam więc w tym temacie dość dobre wyczucie. Choć nawet mi zdarzało się czasem ubrać nieadekwatnie do pogody lub okazji. Jak to mówią bóg lubi równowagę. Nigdy nie zapomnę min farmerów z Norfolk, kiedy pewnego sobotniego popołudnia wkroczyłam do pubu krótkim futerku z białych soboli i wellingtonach, jak mi się wtedy wydawało świetnych na tę okazję bo błoto. Cóż, znieruchomieli na mój widok i patrzyli na mnie jak na przybysza z innej planety. I choć nigdy nikomu o tym nie mówiłam, często się tak czuję. Po tylu latach bycia częścią show-biznesu przywykłam do takich scenek, tu jednak jakoś dziwnie się poczułam. Może to skala? Niewielu farmerów w małym pubie w kontraście do białego futra? Może to bliskość natury?

Kate Moss, dzięki uprzejmości Tumblr
A dziś początek burzy magnetycznej. Ból głowy, poddenerwowanie. Może więc to dobry moment, żeby opowiedzieć o mojej przypadłości skrywanej latami.
Niewielu ludzi wie, może z wyjątkiem rodziny i kilku najbliższych przyjaciół, że reaguję wstrząsowo na naturę. Im dziksza i większa w skali, tym moja reakcja jest mocniejsza. Pierwszy raz doświadczyłam tego, kiedy byłam na wakacjach. Miałam jakieś trzynaście albo czternaście lat. Dokładnie nie pamiętam. Byłam z rodzicami pod namiotem. Kawałek lasu, w okolicach Croydon. Ładne mamy tam tereny. Późno w nocy zostałam sama przy ognisku, które żarzyło się resztką nadpalonych szczap drewna. Siedziałam i patrzyłam w ogień. Choć zabrzmi to idiotycznie w pewnym momencie usłyszałam księżyc, potem poczułam połączenie z gwiazdami, a drzewa jakby się nade mną pochyliły. Czułam, że jestem częścią większej całości, a nie tylko mieszkanką Croydon. Z perspektywy czasu widzę jednak, że wtedy nie całkiem dotarła do mnie powaga sytuacji. Nie dostrzegłam również tego, jak w konsekwencji może na mnie oddziaływać natura oraz tego jak trudno będzie to kontrolować.
Natura a ja wraz z nią uaktywniam się przy pełni i w czasie nowiu księżyca. Kiedy na niebie planety tańczą w koniunkcjach moje ciało szaleje. No i teraz, kiedy wiatr słoneczny wywołany dziurą w koronie słońca niesie do nas burzę geomantyczną, czuję się nieswojo. Dawniej nie wiedziałam z czym to łączyć i skąd biorą się te wszystkie dziwne odczucia, którym podlegało moje ciało i umysł. Z presją zawodową nadwrażliwością czy karmą? Były to czasy, w których teorię o tym, że wahania ciśnienia atmosferycznego, mogące mieć wpływ na nasz nastrój, uważałam za niedorzeczne. Dzisiaj już wiem, że stany, którym podlega biofizyka mojego ciała, to jest reakcja na puls natury, który czasem przyspiesza a czasem zwalnia, powodując szereg reakcji takich jak pobudzenie, dreszcze, skurcze, poczucie rozbicia, apatii, przedłużające się stany obniżonego nastroju, fale agresji mieszane z tryskającą radością.
Po latach moich obserwacji wynika, że woda działa na mnie zdecydowanie najmocniej. Czasem jak mną szarpnie, to zapominam jak się nazywam. Nie zawsze jestem na to gotowa, dlatego nie ukrywam, że w takich sytuacjach wspomagam się różnymi specyfikami. Czasem jest to ziołowa tynktura, którą kiedyś poleciła mi fryzjerka Vivienne, innym razem są to wywary chińskiego jamu, gotowane przez wiele godzin na małym ogniu. Pomaga też dieta bogata w cynk i magnez. Jak mam pod ręką to obkładam się też ametystami. A jak już nie ma nic, co by mi pomogło albo brakuje czasu, to sięgam po prostu po jakieś przyzwoite pro-secco.
Narodziny Wenus, dzięki uprzejmości Pay
W każdym razie wszystkie moje reakcje na duże akweny wodne są zawsze różne. Nie zawsze jest to tylko przyjemne, ale zawsze zaskakujące. Te wstrząsowe reakcje na wodę zainspirowały mnie do tego, żeby używać jej również jako kosmetycznego sprzymierzeńca. Kiedy mam trudny poranek, a moja twarz nie wygląda dokładnie jak z katalogu, napełniam zlew w łazience kostkami lodu i wkładam do niego głowę, twarzą do dołu i oczywiście na trzy minuty. To cyfra magiczna. Trójka dobrze ma się z jedenastką, która jest moją liczbą urodzeniową. Po trzech minutach trzymania twarzy w lodzie człowiek wygląda jakby spał nieprzerwanie około ośmiu godzin.Nigdy nie zdarzyło mi się jeszcze przecenić wpływu wody na mój organizm. Choć zwykle piję wyjątkową wodę z lodowca himalajskiego, to często ją jeszcze dodatkowo programuję, mówiąc do niej miłe słowa. No i dziękuje, że jest. Niby takie oczywiste, ale nie każdy o tym pamięta.

W czasie prywatnych wyjazdów, mój kontakt z naturą może rozwijać się swobodnie i nie musi być skrzętnie 
maskowaną przypadłością. Do dziś wspominam zeszłoroczny wyjazd z Sadie Frost i koleżankami, z którymi spędziłam kilka dni w Turcji. Wyjazd co prawda sponsorowany, ale bawiłyśmy się dobrze u wrót Morza Egejskiego. Nie wiem czy dziewczyny wiedziały o tym, co przeżywam? Sadie chyba się domyśla, chociaż nigdy nie mówiłam jej tego wprost. Mimo, że znamy się tyle lat i nasze dzieci dorastały razem, a wtedy kobiety stają się sobie bliższe niż zwykle.

Ale mną tam trzepnęło. Następnego dnia obudziłam się późno i jeszcze koło południa byłam nieobecna. Trudno dojść do siebie po tym, co przeżyłam leżąc na piasku w blasku zachodzącego słońca. Ciepły wieczór utulony muślinem ciszy, którą przerwały głosy z oddali. Na początku nawet się nie zorientowałam, że dochodzą do mnie odgłosy zwierząt. Kiedy zaczęłam się im przysłuchiwać, zorientowałam się, że to delfiny. Potem do tej fugi dźwięków dołączyły wieloryby. Delfiny były bliżej. Czuć było, że bawią się światłem. Wyskakiwały delikatnie nad taflę wody, która załamywała się pod naporem ich ciał jak cienki wafelek. Wieloryby były o wiele dalej, w głębszych warstwach wody. Kiedy delfiny były wesołe i swawolne, wieloryby wydawały z siebie przeszywające i melancholijne dźwięki, które rozchodziły się płynnie w wodzie docierając do brzegu. Straciłam zupełnie poczucie czasu. Potem jakby mentalnie, bez słów dołączyłam do tej wymiany, która nie była rozmową. To raczej porozumienie, przepływ pomiędzy człowiekiem a zwierzętami, który kiedyś był czymś naturalnym, a teraz zdarza się od wielkiego dzwonu.
Dziś myśląc o tym zdarzeniu mam poczucie dużej przypadkowości. Nie wiem jak to się stało? Jakie warunki muszą być spełnione, żeby doszło do takiego kontaktu? Wtedy na plaży straciłam zupełnie poczucie czasu, przeoczyłam zachód słońca i nie zauważyłam również tego jak ochłodził się piasek, na którym leżałam. Chyba długo 
wirtualnie pływałam w morzu radości przeplatanej świadomością przemijania. Następnego dnia leżąc zawinięta w hotelowy ręcznik, zastanawiałam się czy to wydarzyło się naprawdę. A jeśli tak to co to jest prawda?

Turcja, Kate Moss, dzięki uprzejmości Easy Jet
Pomiędzy natura a mną czuję niewidzialne połączenie długie jak anielskie włosy, które powiewają swobodnie na wietrze. 
Po wielu latach moich obserwacji mogę powiedzieć, że dbanie o ciało takie jak zabiegi estetyczne, masowanie, uklepywanie, przystrajanie z użyciem kosmetyków nie wystarcza. Wykończy nas ta wiara w ciało przy jednoczesnym ignorowaniu jego rozpadu. Ludzie zapomnieli o tym, że są częścią większego systemu, który podlega kilku podstawowym prawom, a jednym z nich jest prawo transformacji, którą w świecie mody nazywamy 'wielką deformacją'. Wielu uważa, że z przyczyn praktycznych powinno się ją usunąć z pola. Bo co by zrobił show-biznes bez tych wszystkich ciał? Czym aktorzy i celebryci ustawiliby się do zdjęcia? Jak opowiadaliby do kamery o szczegółach z życia zawodowego przeplatanego szczegółami pożycia bez ust i gestykulujących rączek rączynek? Ciało wciąga nas mieliznę trwania, ale z drugiej strony jest kluczowym narzędziem doświadczania. Może więc zabrzmi to pretensjonalnie z ust człowieka, który związał swoje życie zawodowe z ciałem, ale należy dbać o ciało, nie zapominając przy tym, że człowiek nie kończy się na mięsie.
29.11.16, Warszawa




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fantazja o Michelu Houellebecqu

  Wiem, że życie to jest gra, czy coś w rodzaju teatru. Choć odgrywanie pewnych scenek jest bardzo bolesne. Często sobie z tego kiepkuję, traktując trudne przeżycia, których dostarczają mi bliscy, jako dobry temat do tego, żeby to opisać.  Myślę, że robiło i robi tak wielu twórców. Nawet mój ukochany Houellebecq. Niedawno, czytając „Wrogów publicznych” (2008), dowiedziałam się, że opisując matkę Adriana – puszczalską hipiskę, w „Cząstkach elementarnych”, miał na myśli swoją rodzicielkę. Tak przynajmniej odebrała to Lucie Ceccaldi, która zostawiła małego Houellebecqa pod opieką dziadków. Czym jak się okazuje ją rozsierdził.  Wydała więc biografię „L'innocente: ecrit” (2008) (w wolnym tłumaczeniu: niewinność przemówiła), w której odnosi się do tego, kim jest jej syn. Houellebecq we „Wrogach publicznych” (wymiana listów między nim a Bernardem-Henri L é vym) komentując jej książkę, stara się dystansować do tematu, ale czuć, że go to dotknęło. Jako dziecko przeżył zawód, troch...

Przekładaniec w moim ulubionym smaku

Vivian Maier Diane Arbus Szereg moich obrazów z lat 2006-2008 był zainspirowany zdjęciami Diane Arbus. O Vivian Maier usłyszałam niedawno.  Biografia Arbus, w którą namiętnie się wczytywałam, o mały włos nie przyprawiła mnie o depresję. Oglądając dokument poświęcony życiu i twórczości Vivian Maier w drodze z Torunia do Warszawy: maniaczka, obsesja, ból, gdzie zapodziała się jej kobiecość? Oj mrocznie. Jedna znana, druga zapomniana.  Amerykanki, Diane żydowskiego pochodzenia, urodzona w rodzinie futrzarza.  Żona uprzywilejowana, niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Na fali wolnej miłości  próbowała urozmaicać pożycie  w gronie przyjaciół, zakończyło się rozwodem.  Rodzina Vivian wyemigrowała z francuskiej wioski, położonej gdzieś w górach. P rzez całe życie  była nianią. Nigdy nie założyła rodziny. Przez niektórych pracodawców podejrzewana o skłonności socjopatyczne, bo trudno było przeoczyć jej zamknięcie i neurotyczność z jaką doczyszczała sprz...

Wielka koniunkcja

Wczoraj byłam na demonstracji. Kasia sąsiadka mnie zabrała. Potem się rozdzieliłyśmy, a ja zanurzyłam się w czymś, na co czekałam od wielu lat. Pierwszy raz w moim życiu czułam, że spotykają się różne rzeczywistości, które wcześniej były oddzielone. Spacer 28.10, fot. MW Dokładnie rok temu, w Zakopanem czytałam tekst o Simone de Beauvoir w „Wysokie Obcasy Ekstra” i to mnie zasmuciło , bo przypomniało mi, że jej świat jest bliski wyzwolonym kobietom z Mokotowa i Saskiej Kępy oraz Żoliborza, ale nie dziewczynom z Olsztynka, miasteczka z którego pochodzę, a ważne kwestie samorealizacji, spełnienia i szczęścia kobiet, wciąż dotyczą tylko garstki wybranych. We wtorek była rocznica śmierci mojego taty i byłam w Olsztynku. Wieczorem, we wtorek 27 października, przy ratuszu demonstrowało chyba ze sto osób, może więcej. To, co dzieje się w Warszawie, wydarza się również tu. Na widok skandujących mieszkanek Olsztynka, które idą główną ulicą naszego miasteczka, wybrzmiała powaga i zasięg sytu...