Przejdź do głównej zawartości

Wonder Woman taka cudowna

W piątek była akurat premiera Wonder Woman, więc poszłam mimo ładnej pogody. Dwadzieścia minut przed seansem nie było jeszcze nikogo. Tylko dwie dziewczyny, które upewniały się pięć razy, czy to sala numer cztery. W końcu uciekły, przerażone, że chyba ślepa uliczka?
Dopytuję biletera o seans. Tak, tak. Wie Pani przy takiej pogodzie, to ja osobiście wolałbym siedzieć nad Wisłą. Najwyżej będzie miała Pani pokaz indywidualny. Tuż przed reklamami zaczęli schodzić się ludzie. Cicho jak myszka pochrupałam sobie wodne ciasteczka pszenne i czekałam, co się wydarzy.

Steve Trevor (Chris Pine) seksi, tym bardziej, że dla Diany był pierwszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Wpadł dosłownie do jej świata z nieba. Za to u Gal Gadot, aktorki wcielającej się w rolę Diany twardy akcent, izraelskie korzenie i dwuletnia służba wojskowa. 


Dzięki uprzejmości internetu
Diana młoda, zadziorna o niespożytej energii. Trochę naiwna. Jeszcze nie zna życia, ale przeczuwa, że będzie miała tu do zrobienia coś ważnego. Matka ulepiła ją sobie z gliny. Długo też utrzymywała przed nią w tajemnicy, że dziewczynka obdarzona jest wyjątkową siłą.

Amazonki trenują sztukę walki wysoko, wśród skał. W dole mienią się turkusowe wody mitycznego morza. Patrząc na ich koszarowe życie: jazdę konną, walkę w ręcz i strzelanie z łuku: byłam kiedyś taką Amazonką! Ale nie żadne tam regresingi do księżniczek z księżyca. To jest raczej odczucie siły archetypu. A wrażenie jest takie, jakby spotkało się dawno nie widzianego przyjaciela. A nie że byłam Ateną w kasku.

Mityczny bohater ma zwykle pomoc po swojej stronie. Coś większego go tam wspiera w realizacji misji. Ciotka Diany, Antiope, (Robin Wright) w tajemnicy przed matką, uczyła ją podstaw żołnierskiego rzemiosła.
Spotkanie Stevea Trevora, stało się jak to zwykle bywa, impulsem do ruszenia w świat. Zwłaszcza, że wiedział, gdzie toczy się wojna. Diana musiała zmierzyć się z Marsem, więc akurat.

Bohater to droga i wyzwanie, mężczyźni tam szli. Teraz kobiety też.
Każdy z nas prędzej czy później rusza na taką misję, a jej celem jest odkrycie siebie i raczej budowanie, niż sianie pożogi. Czas krucjat już minął. Kobieta wojowniczka to nie to samo, co wojownik. I ona pokazuje, co się zmieniło.
Siła połączyła się z delikatnością, determinacja ze zrozumieniem, działanie z jego brakiem. Z punktu widzenia utartych schematów Diana jest postacią paradoksalną, ale wprowadza do obrazu treści nieoczywiste. Zaskoczenie, psikus, płynny ruch w kierunku, w którym prowadzi coś większego, a nie tylko ego i ego.


Pozory mylą
Wojownicy często wyglądają na subtelnych i słabych, a ten zły jest milusińskim panem z wąsami, co to podsiorbuje herbatkę, nie wadząc nikomu, nawet jeszcze udaje, że pomaga.
Jak się okazuje misją Marsa wcale nie była zagłada świata, z tego, co mówił. On tylko chciał go ulepszyć, to wszystko. Z historii wiadomo, że zdarzali się już fani idei wojny jako siły porządkującej.

Stagnacja to bezruch, a życie rozgrywa się zawsze w ruchu. Dobro i zło, trzeba zobaczyć, że jest i to i to, ale razem. Jak dwie ręce boga– czarna to Judasz, biała to św. Jan. Obie tak samo potrzebne, dwie części większej całości. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Bez złego nie byłoby dobrego. Jednak współistnienie dobra i zła, nie oznacza, że można je ze sobą mylić lub popadać w relatywizm. Tonus w odbiorze całości pomogłaby utrzymać zwykła ludzka przyzwoitość i od czasu do czasu bycie użytecznym. Żyjemy tylko dla siebie, ale z innymi.


Dzięki uprzejmości internetu
Diana zna zasady. Wie, że kiedy pokona Marsa, wojna ustanie. Co w uszach jej towarzyszy, chłopaków z początku dwudziestego wieku, brzmi trochę od czapy. Nabierają jednak rezonu, widząc, do czego jest zdolna. Mataforycznie siła intuicji spotkała się z racjonalnym umysłem i zaprezentowała, co potrafi. Bo to nie tylko figurki przebierańców. Tu tweedowy garnitur, a tam gołe nogi i tarcza oraz tiara z gwiazdą na głowie. Różnice w stroju, reprezentują inne widzenie świata oraz dwie siły, które są jego integralną częścią. Wydają się nieadekwatne, ale właśnie dobrze jak się spotykają. Świat 'rzeczywisty' i świat wyobrażony, zaludniony superbohaterami o wyjątkowych mocach, są bardzo blisko siebie, a ostatnio ma się wrażenie, że nawet jakby bliżej.

Mars jest aspektem Diany, jej cieniem. Z tego samego ojca, mocny i wybuchowy. Jej zadanie polega na okiełznaniu tej siły, wtedy świat będzie uratowany. Każdy ma w sobie te dwa aspekty. I jest trochę dobry i trochę zły. Chińczycy mówią, że to się układa w proporcji siedem do trzech. Równowaga w nierównowadze.
Diana ma więc w sobie moc kreacji i zniszczenia, światło i cień, bezwzględność i akceptację. Szukanie harmonii, to nieustające wybory pomiędzy tym i tym, a przede wszystkim świadomość, że bez pierwszego, nie byłoby drugiego.

Bohater zwycięża, kiedy to zintegruje. Umie prowadzić i być prowadzony. Walczy, ale ma otwarte serce. Inaczej niż wojownik, inaczej niż było kiedyś. Konsekwencja, ruch w kierunku celu połączony z realizacją swojej pasji życiowej. Istnienie w wielu rolach naraz, umiejętność swobodnego przechodzenia ze świata do świata. Wojowniczka to dama w żołnierskim świecie. Pokazuje nowe strategie, elastyczność, niestandardowe rozwiązania, a przede wszystkim szacunek dla wroga. Niby kolega szpieg prowadzi ją na miejsce akcji, prosto do celu, po męsku, ona rozgląda się na boki i widzi, inny kierunek tego samego ruchu. Bo sedno jest zwykle nie tam, gdzie się patrzy.

Na koniec takie hasło: Miłość nas ocali.
Brzmi lamersko? Możliwe, ale to się jeszcze okaże jak będzie.

Dzięki uprzejmości internetu

Monika Waraxa, 19.6.2017




Komentarze

  1. Magnificent web site. A lot of useful info here.
    I am sending it to some buddies ans also sharing in delicious.
    And of course, thank you in your effort!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dzięki za odzew!

Popularne posty z tego bloga

Fantazja o Michelu Houellebecqu

  Wiem, że życie to jest gra, czy coś w rodzaju teatru. Choć odgrywanie pewnych scenek jest bardzo bolesne. Często sobie z tego kiepkuję, traktując trudne przeżycia, których dostarczają mi bliscy, jako dobry temat do tego, żeby to opisać.  Myślę, że robiło i robi tak wielu twórców. Nawet mój ukochany Houellebecq. Niedawno, czytając „Wrogów publicznych” (2008), dowiedziałam się, że opisując matkę Adriana – puszczalską hipiskę, w „Cząstkach elementarnych”, miał na myśli swoją rodzicielkę. Tak przynajmniej odebrała to Lucie Ceccaldi, która zostawiła małego Houellebecqa pod opieką dziadków. Czym jak się okazuje ją rozsierdził.  Wydała więc biografię „L'innocente: ecrit” (2008) (w wolnym tłumaczeniu: niewinność przemówiła), w której odnosi się do tego, kim jest jej syn. Houellebecq we „Wrogach publicznych” (wymiana listów między nim a Bernardem-Henri L é vym) komentując jej książkę, stara się dystansować do tematu, ale czuć, że go to dotknęło. Jako dziecko przeżył zawód, troch...

Przekładaniec w moim ulubionym smaku

Vivian Maier Diane Arbus Szereg moich obrazów z lat 2006-2008 był zainspirowany zdjęciami Diane Arbus. O Vivian Maier usłyszałam niedawno.  Biografia Arbus, w którą namiętnie się wczytywałam, o mały włos nie przyprawiła mnie o depresję. Oglądając dokument poświęcony życiu i twórczości Vivian Maier w drodze z Torunia do Warszawy: maniaczka, obsesja, ból, gdzie zapodziała się jej kobiecość? Oj mrocznie. Jedna znana, druga zapomniana.  Amerykanki, Diane żydowskiego pochodzenia, urodzona w rodzinie futrzarza.  Żona uprzywilejowana, niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Na fali wolnej miłości  próbowała urozmaicać pożycie  w gronie przyjaciół, zakończyło się rozwodem.  Rodzina Vivian wyemigrowała z francuskiej wioski, położonej gdzieś w górach. P rzez całe życie  była nianią. Nigdy nie założyła rodziny. Przez niektórych pracodawców podejrzewana o skłonności socjopatyczne, bo trudno było przeoczyć jej zamknięcie i neurotyczność z jaką doczyszczała sprz...

Wielka koniunkcja

Wczoraj byłam na demonstracji. Kasia sąsiadka mnie zabrała. Potem się rozdzieliłyśmy, a ja zanurzyłam się w czymś, na co czekałam od wielu lat. Pierwszy raz w moim życiu czułam, że spotykają się różne rzeczywistości, które wcześniej były oddzielone. Spacer 28.10, fot. MW Dokładnie rok temu, w Zakopanem czytałam tekst o Simone de Beauvoir w „Wysokie Obcasy Ekstra” i to mnie zasmuciło , bo przypomniało mi, że jej świat jest bliski wyzwolonym kobietom z Mokotowa i Saskiej Kępy oraz Żoliborza, ale nie dziewczynom z Olsztynka, miasteczka z którego pochodzę, a ważne kwestie samorealizacji, spełnienia i szczęścia kobiet, wciąż dotyczą tylko garstki wybranych. We wtorek była rocznica śmierci mojego taty i byłam w Olsztynku. Wieczorem, we wtorek 27 października, przy ratuszu demonstrowało chyba ze sto osób, może więcej. To, co dzieje się w Warszawie, wydarza się również tu. Na widok skandujących mieszkanek Olsztynka, które idą główną ulicą naszego miasteczka, wybrzmiała powaga i zasięg sytu...