Zamiast wychodzić z
domu siadam na podłodze, żeby lepiej słyszeć papugi na topolach.
Samoloty
zapierdalają po niebie, a ja zastanawiam się czy pieniądze dają
pewność siebie?
Czy artysta powinien
dużo zarabiać? Albo czy powinien się śmiać z tych, co pracują
na cały etat?
Kto tu ma właściwie
gorzej? Papuga na topoli, która nie wie skąd się tam wzięła, czy
ja tu tu.
Po 8 latach związku,
wczoraj o godzinie 17tej, dowiedziałam się o pewnym
surrealistycznym fakcie z życia mojego męża, który zainspirował nowe
podejście do przeznaczenia i wydarzeń mistycznych. Więc właściwie
nie wiem, z jakiego powodu zastanawiałam się nad papugami?
W 1996 roku mój mąż
wygrał konkurs na trzeciego asystenta Roya Lichtensteina. Ostatni
rok przed śmiercią był dla dla tego fantastycznego artysty bardzo
produktywny, może przeczuwał zbliżającą się śmierć.
Oczywiście proces selekcji był bardzo długi i wyczerpujący dla
obu stron. Więc nie ma się czym chwalić. Prawda jest taka, że mój
mąż zawsze świetnie rysował, nie wiem dlaczego teraz maluje jak
czterolatek? Nawet moja rodzina tego nie pochwala.
Etap selekcji był
cztero etapowy. Najpierw oczywiście próbka prac, i krótkie
uzasadnienie,
a właściwie list
motywacyjny: opisz krótko dlaczego chciałbyś być asystentem Roya
Lichtensteina. Głupie pytanie. Potem test z angielskiego, polegający
między innymi na sprawdzeniu czy kandydat łapie kruczki
semantyczne, bo jak wiadomo komunikacja jest podstawą wydajnego
procesu twórczego. Ostatnim etapem była rozmowa kwalifikacyjna, w
Nowym Jorku, na 6th Avenue, w przestronnym studio artysty,
wymarzonym do malowania wielkich formatów, z oknami od strony
południowo wschodniej.
Rozmowa kwalifikacyjna poszła jak spłatka,
gdyż Roy był od początku za Kubą. Zwłaszcza, że wiele słyszał
o jego działalności. A wszystkie autorytety w
dziedzinie sztuk wizualnych w Polsce przyklasnęli albo
zacierali rączki na wieść o zainteresowaniu Roya. Mówili o nim 'nasz zdolniacha', 'czarny koń
zawodów'. Mój mąż rzeczywiście miał w sobie coś takiego, że
jak przechadzał się po Krakowskim Przedmieściu, wszyscy bukiniści
mu błogosławili. Młody, wysportowany, zawsze uśmiechnięty i co
najważniejsze dla Roya – utalentowany! Wszyscy pękali z dumy.
Warszawa dawno nie miała takiego bohatera.
Do jego obowiązków
jako trzeciego asystenta należało 'wyprowadzenie' detali. Tak zwane 'last
touch'.
Jeden taki obraz
pokazują teraz w ramach retrospektywy Roya Lichtensteina w Tate Modern. Wisi nomen
omen w sali nr 11, pod hasłem 'Late Nudes'. Skromna martwa natura,
po prawej stronie od wejścia. Wszystkie elementy od linijki i tylko
jeden pomarańczowy kwiatek namalowany bez. Chryzantemka.
Współpraca
układała się dobrze, Royowi podobało się podejście jego
trzeciego asystenta. Zawsze na czas, zawsze uśmiechnięty i kreatywny, ale z umiarem. Jak to się mówi, wszystko zapowiadało się
idealnie, ale niestety, problemy zdrowotne, które spadły na Roya,
stopniowo uniemożliwiły mu częste przychodzenie do pracowni, a
potem również i dalszą pracę twórczą. Na początku stycznia
1997 mój mąż musiał wracać do Warszawy, do technikum, gdzie po
powrocie nie mógł się odnaleźć. Bycie asystentem Roya mogło być
dla niego trampoliną do międzynarodowego sukcesu. Nawet dzisiaj, tu
w Londynie obserwuje się takie przypadki. Cóż widoczne tak miało
być, jak mawia młody Hindus, ze sklepu za rogiem.
Mój mąż i Roy, 11.10.1996, Nowy Jork |
p.s.
Sinobrody Kurta
Vonneguta nie przypadł mi do gustu, za dużo mimetyzmu, za mało
życia. A fikcyjni kolekcjonerzy i artyści denerwują, tym bardziej,
że trzeba myśleć o żyjących.
Z dedykacją dla D.
Monika Waraxa 12.13.13
Komentarze
Prześlij komentarz
Dzięki za odzew!