Zajęło mi to trochę czasu, zanim zorientowałam się dlaczego właśnie teraz
oglądam kolejny raz z rzędu L'Amour Fou.
Tu po dziewięciu latach zamykamy naszą warszawską pracownię, a tam po nieodżałowanej śmierci YSL, Pierre Bergé sprzedaje dzieła sztuki i cenne obiekty, które gromadzili razem przez kilka dekad wspólnego życia. Choć okoliczności obu sytuacji są zupełnie różne, przeżycia mamy z Panem Bergé podobne, z tą różnicą, że on się do nich nie przyznaje. W czasie niekończących się retrospekcji na temat jego życia z YSL, zapewniał wielokrotnie, że nie wierzy ani we wspomnienia ani w duszę. Może czasem bywa trochę smutny, ale nigdy sentymentalny.
L'Amour Fou to film, który opowiada historię YSL, jego związku z Pierrem Bergé, a przede wszystkim pokazuje sprzedaż ich wspólnej kolekcji. Lulu de la Falaise, przyjaciółka i wieloletnia współpracownica YSL, opisała ich burzliwy związek jako pełen 'beaucoup d'théâtre et drama'. Poza tym wiedli życie luksusowe, otoczeni francuską burżuazją o poglądach socjalistycznych, gwiazdami rocka, opery oraz artystami. YSL przejmując dom mody Dior jako młody chłopak, szybko został okrzyknięty cudownym dzieckiem w świecie mody. Wszyscy z ekscytacją czekali na jego kolejne kolekcje, a pasja projektowania rozświetlała cień jego depresji, z którą wdług Bergé, YSL się urodził. Z czasem kiedy obaj potrzebowali nowych podniet, YSL do tworzenia, Bergé do posiadania, zaczęli gromadzić rzeźby, obrazy, meble, naczynia. Kolejne obiekty w ich kolekcji stawały się namacalnym dowodem sukcesu. Bergé lubi podkreślać, że gdyby to on właśnie leżał w trumnie, YSL nigdy nie pozbyłby się tych wszystkich cennych obiektów ponieważ nie mógłby bez nich żyć.
Nie pożegnam pracowni ani piwem, ani szampanem. Jestem w Pekinie i oglądam zdjęcia kolejnych etapów demontażu miejsca, które przez dziewięć lat było naszym stanowiskiem pracy, miejscem spotkań, biblioteką, przechowalnią gratów. Tu walczyliśmy z kurzem i piliśmy herbatę. Spotykaliśmy ludzi sztuki i ludzi Pragi, w tym rudego kuternogę lub pijanego sąsiada. Tu odwiedzała na telewizja. Tu udzielaliśmy wywiadów na tle obrazów. Tu zamarzała nam woda w sedesie. Tu powstawały projekty murali, obiekty, obrazy, a stare i nowe papiery zapełnialiśmy rysunkami.
Czasem pracownia stawała się sceną jak ze snu noir, na przykład wtedy, kiedy pewnego razu włamali się do niej kominiarze, żeby wyczyścić szyb kominowy. Administracja budynku była przekonana, że lokal jak to się to u nich mówi: 'stoi pusty'', więc nikt nas nie zawiadomił. Oczywiście z czyszczeniem szybu kominowego poszło im dosyć sprawnie, nie przewidzieli jednak tego, że sadza może buchnąć tędy i owędy do środka pracowni, a jej wnętrze jak po galopie jeźdźców Apokalipsy, wypełni czarny pył. W Administracji zorientowali się szybko, że lokal jest jednak użytkowany, więc pod osłoną nocy wysłali incognito grupę pań sprzątających, żeby zatrzeć ślady swoich decyzji. Tak doszło do włamania numer dwa, a panie sprzątające w dobrej wierze przetarły nam książki na mokro. Na szczęście zabrakło im czasu, żeby wyczyścić obrazy. Sekwencja zdarzeń, wskazuje na pewną logikę w działaniach Administracji, jednak w tym wypadku, to co pewne jest raczej wątpliwe.
Co gorsza nasze nadzieje na zmiany i centralne ogrzewanie okazały się płonne. Metafizycznie rzecz ujmując, w kontekście kamienicy przy ul. Mińskiej 13 przyszłość własciwie nie istniała z powodu przeszłości dominującej nad teraźniejszością. Przejawiało się to brakiem podstawowych ulepszeń, które pozwoliłyby sąsiadom i nam wyrwać się z urokliwego, ale jednak dziewiętnastowiecznego standardu życia. Żyją więc sobie tam jak Picasso przy Rue des Grandes Augustines, siedząc w kurtkach i paląc w piecu starymi ramami okiennymi. Z tym, że nie malują obrazów.
Jeśli chodzi o nas, choć woleliśmy palić drewnem paliliśmy węglem. Zwykle, czekając aż piec ociepli wnętrze pracowni, jadłam bułkę z metką łososiową, zagryzając kiszonym ogórkiem i popijając gorącą herbatą ze szklanki z cienkiego szkła, którą zawsze odstawianą na szklany spodek. Często gotowaliśmy na rozgrzanym piecu. Ulubionymi daniami w naszym menu były: żeberka cielęce, zupa z soczewicy, smażone ziemniaki, duszona kiszona kapusta (nie bigos), czasem ryba z Olsztynka. A kiedy nie chciało się nam gotować, szliśmy po kurczaka z rożna, który już od rana wirował w rozświetlonej szafie smaku, żebyśmy mogli go zjeść przy naszym kominku.
Po obiedzie, krótka sjesta na hamakach z Biedronki. Potem praca, która czasem polegała na malowaniu, a czasem na siedzeniu przed piecem i gapieniu się w żar. To drugie jakoś częściej przytrafiało się mnie. Na szczęście były to czasy, kiedy wyzbyłam się już poczucia winy z powodu nic nie robienia w pracowni. Moje wczesne lata twórcze wypełniała dyscyplina malowania siedem dni w tygodniu, a wtedy nieobyczajnym było opuścić stanowisko pracy choćby na jeden dzień. Teraz, zdarzało mi się nawet przez kilka dni z rzędu zatapiać w długich chwilach zamyślenia lub po prostu siedzenia. Zwłaszcza, że oglądając album z obrazami Picassa stało się dla mnie jasnym, iż wyrażenie 'produkcja artystyczna' to oksymoron.
Siedzeniu towarzyszyło często wertowanie Twojego Stylu, a w chwilach największej osłaby Party lub Życie Gwiazd, kupowane z odrobiną zakłopotania w pobliskim kiosku.
Pan Bergé stoi w jednym ze swoich domów ubrany w brązowy garnitur. Z okien widać morze: Normandia? I palmę: Południe Francji? Z tego kadru dowiadujemy się, że wspomnienia są ważniejsze niż przedmioty, choć Bergé udaje, że te pierwsze w odróżnieniu do tych drugich nie istnieją. Mieć czy być? Większość ludzi deklaruje raczej 'być', ale rzadko wcielają je w życie, wybierając kupowanie i gromadzenie. Chcą, żeby w ich otoczeniu znalazły się piękne obiekty. Wybierają, szukają i aranżują je we wnętrzach. Po jakimś czasie, kiedy już obiektów jest wystarczająco dużo, przejmują one kontrolę nad ich życiem, zupełnie jak u Olafa Brzeskiego w pokoju myśliwego. Zastanawiam, się czy to robią przedmioty same w sobie, czy też moce w nich zaklęte.
YSL w swojej twórczości, dobrowolnie wywoływał duchy: Proust, Goya, Picasso, Matisse, Brâncuși, W 2002 roku, w swojej mowie pożegnalnej z pracą projektanta, mówił: Każdy potrzebuje estetycznych duchów, żeby żyć. Ja je tropiłem, przyglądałem się im i chwytałem je. Obiekty ze swoim fizycznym, wrodzonym oporem do zmian, będą zawsze spoglądały w przeszłość, poddając się bezwolnie kurzowi i korozji. Dopóki, ktoś nowy nie będzie ich animował swoją uwagą, przestawiał lub celowo przechowywał. Wszystkie bez wyjątku. Nawet te najbardziej wyrafinowane pozostają tępe i nieruchome w obliczu zmiany. Kiedy na nie patrzymy, wydaje się nam, że nas inspirują, że otwierają nam drogę do innych światów.Wszyscy jakoś pomijają fakt, że przedmioty nawet te najpiękniejsze i najbardziej wyrafinowane, pożerają systematycznie swoich właścicieli.
Niebo płacze z powodu nadchodzącej wiosny. YSL płacze na zakończenie aukcji. Ja robię się smutna, kiedy pomyślę, że w pracowni już nie ma ani obrazów, anie pieca, ani metki łososiowej.
Drogi Panie Bergé, oh, jakiż byłeś żałosny, kiedy samotnie jadłeś jajeczko na miękko w paryskiej brasserie. Widać, że tęsknisz ale upychasz to wszystko pod garniturem.
W środę, studentów ucieszył widok deszczu. Pierwszy raz widziałam kogoś tak podekscytowanego na jego widok. Przez otwarte okno na korytarzu, wpadał zapach wilgotnej ziemi i parującej deszczówki, której krople skwierczały, spadając na zapieczony beton budynków. Cieszmy się ze straty, która buduje. Człowiek oddycha z ulgą i patrzy w przyszłość. Deszcz w Pekinie to nie smutek.
Post Scriptum
2008 rok był dla nas szczególny. W obliczu artystycznej nadprodukcji i kompulsywnych zachowań kolekcjonerów sztuki, trochę jakby za bardzo łapczywych, postanowiliśmy wycofać się pokazywania obrazów na rzecz bardziej konceptualnych działań, kierując uwagę na widza. Zamknięcie pracowni przypieczętowało w pewien sposób nasze postanowienie sprzed siedmiu lat. Nadal uważamy, że rynek sztuki zmamuciał, mimo delikatnych choć konsekwentnych zabiegów idealistów takich jak Nicolasa Bourriaud.
Dekadencja i poczucie przytłoczenia bezcelowymi działaniami w sztuce, kierują naszą uwagę raczej w stronę doświadczania, niż produkowania.
Sukces z perspektywy stratosfery jest niewidzialny, dlatego wybieramy się w nową podróż. Kto wie co przyniesie przyszłość?
Monika Waraxa, 2/04/2015, Pekin
Tu po dziewięciu latach zamykamy naszą warszawską pracownię, a tam po nieodżałowanej śmierci YSL, Pierre Bergé sprzedaje dzieła sztuki i cenne obiekty, które gromadzili razem przez kilka dekad wspólnego życia. Choć okoliczności obu sytuacji są zupełnie różne, przeżycia mamy z Panem Bergé podobne, z tą różnicą, że on się do nich nie przyznaje. W czasie niekończących się retrospekcji na temat jego życia z YSL, zapewniał wielokrotnie, że nie wierzy ani we wspomnienia ani w duszę. Może czasem bywa trochę smutny, ale nigdy sentymentalny.
L'Amour Fou to film, który opowiada historię YSL, jego związku z Pierrem Bergé, a przede wszystkim pokazuje sprzedaż ich wspólnej kolekcji. Lulu de la Falaise, przyjaciółka i wieloletnia współpracownica YSL, opisała ich burzliwy związek jako pełen 'beaucoup d'théâtre et drama'. Poza tym wiedli życie luksusowe, otoczeni francuską burżuazją o poglądach socjalistycznych, gwiazdami rocka, opery oraz artystami. YSL przejmując dom mody Dior jako młody chłopak, szybko został okrzyknięty cudownym dzieckiem w świecie mody. Wszyscy z ekscytacją czekali na jego kolejne kolekcje, a pasja projektowania rozświetlała cień jego depresji, z którą wdług Bergé, YSL się urodził. Z czasem kiedy obaj potrzebowali nowych podniet, YSL do tworzenia, Bergé do posiadania, zaczęli gromadzić rzeźby, obrazy, meble, naczynia. Kolejne obiekty w ich kolekcji stawały się namacalnym dowodem sukcesu. Bergé lubi podkreślać, że gdyby to on właśnie leżał w trumnie, YSL nigdy nie pozbyłby się tych wszystkich cennych obiektów ponieważ nie mógłby bez nich żyć.
Nie pożegnam pracowni ani piwem, ani szampanem. Jestem w Pekinie i oglądam zdjęcia kolejnych etapów demontażu miejsca, które przez dziewięć lat było naszym stanowiskiem pracy, miejscem spotkań, biblioteką, przechowalnią gratów. Tu walczyliśmy z kurzem i piliśmy herbatę. Spotykaliśmy ludzi sztuki i ludzi Pragi, w tym rudego kuternogę lub pijanego sąsiada. Tu odwiedzała na telewizja. Tu udzielaliśmy wywiadów na tle obrazów. Tu zamarzała nam woda w sedesie. Tu powstawały projekty murali, obiekty, obrazy, a stare i nowe papiery zapełnialiśmy rysunkami.
Czasem pracownia stawała się sceną jak ze snu noir, na przykład wtedy, kiedy pewnego razu włamali się do niej kominiarze, żeby wyczyścić szyb kominowy. Administracja budynku była przekonana, że lokal jak to się to u nich mówi: 'stoi pusty'', więc nikt nas nie zawiadomił. Oczywiście z czyszczeniem szybu kominowego poszło im dosyć sprawnie, nie przewidzieli jednak tego, że sadza może buchnąć tędy i owędy do środka pracowni, a jej wnętrze jak po galopie jeźdźców Apokalipsy, wypełni czarny pył. W Administracji zorientowali się szybko, że lokal jest jednak użytkowany, więc pod osłoną nocy wysłali incognito grupę pań sprzątających, żeby zatrzeć ślady swoich decyzji. Tak doszło do włamania numer dwa, a panie sprzątające w dobrej wierze przetarły nam książki na mokro. Na szczęście zabrakło im czasu, żeby wyczyścić obrazy. Sekwencja zdarzeń, wskazuje na pewną logikę w działaniach Administracji, jednak w tym wypadku, to co pewne jest raczej wątpliwe.
Co gorsza nasze nadzieje na zmiany i centralne ogrzewanie okazały się płonne. Metafizycznie rzecz ujmując, w kontekście kamienicy przy ul. Mińskiej 13 przyszłość własciwie nie istniała z powodu przeszłości dominującej nad teraźniejszością. Przejawiało się to brakiem podstawowych ulepszeń, które pozwoliłyby sąsiadom i nam wyrwać się z urokliwego, ale jednak dziewiętnastowiecznego standardu życia. Żyją więc sobie tam jak Picasso przy Rue des Grandes Augustines, siedząc w kurtkach i paląc w piecu starymi ramami okiennymi. Z tym, że nie malują obrazów.
Jeśli chodzi o nas, choć woleliśmy palić drewnem paliliśmy węglem. Zwykle, czekając aż piec ociepli wnętrze pracowni, jadłam bułkę z metką łososiową, zagryzając kiszonym ogórkiem i popijając gorącą herbatą ze szklanki z cienkiego szkła, którą zawsze odstawianą na szklany spodek. Często gotowaliśmy na rozgrzanym piecu. Ulubionymi daniami w naszym menu były: żeberka cielęce, zupa z soczewicy, smażone ziemniaki, duszona kiszona kapusta (nie bigos), czasem ryba z Olsztynka. A kiedy nie chciało się nam gotować, szliśmy po kurczaka z rożna, który już od rana wirował w rozświetlonej szafie smaku, żebyśmy mogli go zjeść przy naszym kominku.
Po obiedzie, krótka sjesta na hamakach z Biedronki. Potem praca, która czasem polegała na malowaniu, a czasem na siedzeniu przed piecem i gapieniu się w żar. To drugie jakoś częściej przytrafiało się mnie. Na szczęście były to czasy, kiedy wyzbyłam się już poczucia winy z powodu nic nie robienia w pracowni. Moje wczesne lata twórcze wypełniała dyscyplina malowania siedem dni w tygodniu, a wtedy nieobyczajnym było opuścić stanowisko pracy choćby na jeden dzień. Teraz, zdarzało mi się nawet przez kilka dni z rzędu zatapiać w długich chwilach zamyślenia lub po prostu siedzenia. Zwłaszcza, że oglądając album z obrazami Picassa stało się dla mnie jasnym, iż wyrażenie 'produkcja artystyczna' to oksymoron.
Siedzeniu towarzyszyło często wertowanie Twojego Stylu, a w chwilach największej osłaby Party lub Życie Gwiazd, kupowane z odrobiną zakłopotania w pobliskim kiosku.
Pan Bergé stoi w jednym ze swoich domów ubrany w brązowy garnitur. Z okien widać morze: Normandia? I palmę: Południe Francji? Z tego kadru dowiadujemy się, że wspomnienia są ważniejsze niż przedmioty, choć Bergé udaje, że te pierwsze w odróżnieniu do tych drugich nie istnieją. Mieć czy być? Większość ludzi deklaruje raczej 'być', ale rzadko wcielają je w życie, wybierając kupowanie i gromadzenie. Chcą, żeby w ich otoczeniu znalazły się piękne obiekty. Wybierają, szukają i aranżują je we wnętrzach. Po jakimś czasie, kiedy już obiektów jest wystarczająco dużo, przejmują one kontrolę nad ich życiem, zupełnie jak u Olafa Brzeskiego w pokoju myśliwego. Zastanawiam, się czy to robią przedmioty same w sobie, czy też moce w nich zaklęte.
YSL w swojej twórczości, dobrowolnie wywoływał duchy: Proust, Goya, Picasso, Matisse, Brâncuși, W 2002 roku, w swojej mowie pożegnalnej z pracą projektanta, mówił: Każdy potrzebuje estetycznych duchów, żeby żyć. Ja je tropiłem, przyglądałem się im i chwytałem je. Obiekty ze swoim fizycznym, wrodzonym oporem do zmian, będą zawsze spoglądały w przeszłość, poddając się bezwolnie kurzowi i korozji. Dopóki, ktoś nowy nie będzie ich animował swoją uwagą, przestawiał lub celowo przechowywał. Wszystkie bez wyjątku. Nawet te najbardziej wyrafinowane pozostają tępe i nieruchome w obliczu zmiany. Kiedy na nie patrzymy, wydaje się nam, że nas inspirują, że otwierają nam drogę do innych światów.Wszyscy jakoś pomijają fakt, że przedmioty nawet te najpiękniejsze i najbardziej wyrafinowane, pożerają systematycznie swoich właścicieli.
Niebo płacze z powodu nadchodzącej wiosny. YSL płacze na zakończenie aukcji. Ja robię się smutna, kiedy pomyślę, że w pracowni już nie ma ani obrazów, anie pieca, ani metki łososiowej.
Drogi Panie Bergé, oh, jakiż byłeś żałosny, kiedy samotnie jadłeś jajeczko na miękko w paryskiej brasserie. Widać, że tęsknisz ale upychasz to wszystko pod garniturem.
W środę, studentów ucieszył widok deszczu. Pierwszy raz widziałam kogoś tak podekscytowanego na jego widok. Przez otwarte okno na korytarzu, wpadał zapach wilgotnej ziemi i parującej deszczówki, której krople skwierczały, spadając na zapieczony beton budynków. Cieszmy się ze straty, która buduje. Człowiek oddycha z ulgą i patrzy w przyszłość. Deszcz w Pekinie to nie smutek.
Post Scriptum
2008 rok był dla nas szczególny. W obliczu artystycznej nadprodukcji i kompulsywnych zachowań kolekcjonerów sztuki, trochę jakby za bardzo łapczywych, postanowiliśmy wycofać się pokazywania obrazów na rzecz bardziej konceptualnych działań, kierując uwagę na widza. Zamknięcie pracowni przypieczętowało w pewien sposób nasze postanowienie sprzed siedmiu lat. Nadal uważamy, że rynek sztuki zmamuciał, mimo delikatnych choć konsekwentnych zabiegów idealistów takich jak Nicolasa Bourriaud.
Dekadencja i poczucie przytłoczenia bezcelowymi działaniami w sztuce, kierują naszą uwagę raczej w stronę doświadczania, niż produkowania.
Sukces z perspektywy stratosfery jest niewidzialny, dlatego wybieramy się w nową podróż. Kto wie co przyniesie przyszłość?
Monika Waraxa, 2/04/2015, Pekin
Mińska 13, Warszawa, 2/04/15 |
Komentarze
Prześlij komentarz
Dzięki za odzew!