Przejdź do głównej zawartości

Przekładaniec w moim ulubionym smaku

Vivian Maier
Diane Arbus















Szereg moich obrazów z lat 2006-2008 był zainspirowany zdjęciami Diane Arbus. O Vivian Maier usłyszałam niedawno. 
Biografia Arbus, w którą namiętnie się wczytywałam, o mały włos nie przyprawiła mnie o depresję.
Oglądając dokument poświęcony życiu i twórczości Vivian Maier w drodze z Torunia do Warszawy: maniaczka, obsesja, ból, gdzie zapodziała się jej kobiecość? Oj mrocznie.
Jedna znana, druga zapomniana. Amerykanki, Diane żydowskiego pochodzenia, urodzona w rodzinie futrzarza. Żona uprzywilejowana, niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Na fali wolnej miłości próbowała urozmaicać pożycie w gronie przyjaciół, zakończyło się rozwodem. Rodzina Vivian wyemigrowała z francuskiej wioski, położonej gdzieś w górach. Przez całe życie była nianią. Nigdy nie założyła rodziny. Przez niektórych pracodawców podejrzewana o skłonności socjopatyczne, bo trudno było przeoczyć jej zamknięcie i neurotyczność z jaką doczyszczała sprzęty i dzieci. Obie poza rolą, poza oczekiwaniami innych, z daleka od konwenansu. 

Pierwsza zakończyła życie samobójstwem, druga zasłabła na ławce nad brzegiem morza. Odeszła samotnie w szpitalu. 
Diane patrzyła w stronę dziwaków, ludzi wykluczonych, wchodziła w ich smutek, bo sama go lubiła. Vivian szukała bólu i przemocy, a jako upiorna niania również bywała ich źródłem.



Powyżej Diane Arbus, Vivian Maier, żródło internet
Ten sam format zdjęć. Tematy uliczne. Zdjęcia robione z wysokości brzucha. Kadry rozświetlone energią splotu słonecznego. Ma się wrażenie, że ich autorki zaglądają tam, gdzie inni by się bali. Jak to możliwe, żeby podejść tak blisko fotografowanej osoby i patrząc jej prosto w oczy, zrobić zdjęcie? Zawsze wydawało mi się, że jak ktoś tak potrafi, to jest kozak. Tu fotograf jest trochę 'imborino', udając, że tak coś ustawia, kadruje, niby przeciera obiektyw, a tu cyk.

Tongzhou jest peryferyjną dzielnicą Pekinu, a cudzoziemcy są tam rzadkością. Szybko zorientowałam się, że jako 'białaska' wśród morza Chińczyków, nie pozostanę niezauważona tym bardziej, kiedy będę robiła zdjęcia facetom grającym w madżonga, plotkującym na skwerku paniom, albo dzieciom, które bawią się pod bacznym okiem rodziców. Bo co to jest safari? Ale kiedy zaczęłam robić zdjęcia 'z biodra', niby tylko niosąc aparat i niepostrzeżenie naciskając spust migawki, zorientowałam się szybko, że wśród przypadkowych ujęć, jest też wiele zaskakujących. Zwłaszcza tych, na których to fotografowani Chińczycy przyglądają się mi, a nie ja im. Robienie zdjęć z poziomu jelit niesie ze sobą wiele nowych możliwości. Mówi się, że brzuch to siedziba naszego dodatkowego mózgu. Może więc to tu tkwi potencjał kadrów, gdzie jelitami zamiast okiem zaglądamy przez pępek, prosto do innego świata, zaskakującego, jakby bardziej prywatnego?

Fotografowanie z innego poziomu, dopuszcza nowy porządek poza kontrolą naszego umysłu, który posługuje się wertykalnymi, przyczynowo-skutkowymi liniami czasowymi. Jednym słowem kadrując rzeczywistość brzuchem, dzieją się zaskakujące rzeczy. W czasie studiów pracowałam w jednej z londyńskich kawiarni. Szybko zorientowałam się, że kiedy niosę tacę z kawą, nie patrząc na filiżanki, nic się nie rozleje, a kiedy hipnotyzuję je wzrokiem, żeby się nie rozlało, to się wylewa. Więc może jest coś, co pozwala nam zawiadywać rzeczywistością z innego poziomu?


Vivian Maier, żródło internet
Wiadomo, że artysta zabierając się za robienie sztuki, próbuje odwrócić uwagę (swoją i naszą) od supła emocjonalnego, który mu doskwiera. Odwracanie uwagi jest najprostszym i jednym ze skuteczniejszych sposobów znieczulenia weltschmerzu. Terapia ta jednak leczy skutki, a nie przyczyny.

Twórca, tak jak wielu innych ludzi zmaga się z tym, co tam ma do rozwiązania. Miewa koszmarne sny, a w jego życiu w miarę rozwoju kariery, 
pojawia się coraz więcej stresu, strachu i smętu, jednak nie łączy tego z trupem, którego taszczył i to wielokrotnie na noszach swojej sztuki. Proces twórczy jest wyjątkowym sposobem na obcowanie z rzeczywistością. A skuteczną terapią bywa tylko wtedy, kiedy się wie, że to terapia. Więc jeśli się już wywołuje ducha swojej przeszłości, to może należałoby się przywitać i podziękować za wizytę?
Może gdyby ta sztuka udała się Diane i Vivian, ich życie potoczyłoby się inaczej? Ale było jak było. Wypadałoby jednak przyswoić sobie lekcję, która płynie z tego nieuznanego lęku i bólu, który jak wszystko domaga się ukojenia.

Diane Arbus, źródło internet
Obie fotografki odłożyły na bok swoją kobiecość. Dla nich to chyba nie był skarb? Raczej obciążenie, trudna biologia, fale emocji. Radości i smutki, furia i gniew odziedziczona po poprzednich pokoleniach kobiet, którą dźwigały niezasłużenie na swoich plecach, nie umiejąc się z nią zmierzyć.

Kobiecość niby odsunięta na bok, jednak została zatrzymana w ich zdjęciach, co je w jakiś sposób do siebie upodabnia. Czy to możliwe, żeby dwie kobiety, które w życiu się nie spotkały, tak samo widziały człowieka? To co skrzętnie próbowały zamaskować, na szczęście okazało się być nie do zamaskowania i dziś świeci jakością.
Kiedyś, kobiecość i samorealizacja tworzyły oksymoron. A może i dziś? Większość twórczyń musiało z niej rezygnować. Dokonywały więc krwawej amputacji, odcinając to, co mają najcenniejsze, żeby realizować swoje 'widzimisię', jak ich działalność była często odbierana. Niezbyt dobrze wpisując się w wachlarz działań przykładnej żony i matki, w ogóle obywatelki. Może nie wszystkie kobiety musiały przebierać się za facetów, ale wiele z nich poświęciło swoją kobiecość w imię realizacji siły twórczej, która zamiast czerpać z kobiecego, pozostawała do niej w zaprzeczeniu. 

Niedawno czytałam wywiad z Małgorzatą Szumowską. Zdarza się, że niektórzy mówią do niej, 'Szuma bo ty jesteś facet'. Zdałam sobie sprawę z tego, że choć wiele się zmieniło, pewne tematy czekają jakby w zamrożeniu na przełamanie impasu. Może to poprzednie pokolenia kobiet domagają się rozwiązania? One już by wiedziały jak to zrobić, ale nie mogą, bo bez ciała jak bez ręki. Za duża umowność bytu, przy bardzo małej skuteczności działania. Dają nam więc znaki i gdyby mogły, to by się modliły, żeby dotarło, żeby nie rezygnować z tego, co najważniejsze. Mieć to, pielęgnować, rozwijać, no i czerpać z tego moc. A tu przebieranki, amazonki na barykady. Jaka kraina łagodności, weź przestań.

Z szacunku dla twórczości Diane Arbus i Vivian Maier oraz tego, ile dla niej poświęciły. Bo wiele kobiet nadal to robi, a nie musi. Spodnie nosi się wygodnie, ale wygodniej nosi się kobiecość.


Diane Arbus, źródło internet



Monika Waraxa, 15.3.2017






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fantazja o Michelu Houellebecqu

  Wiem, że życie to jest gra, czy coś w rodzaju teatru. Choć odgrywanie pewnych scenek jest bardzo bolesne. Często sobie z tego kiepkuję, traktując trudne przeżycia, których dostarczają mi bliscy, jako dobry temat do tego, żeby to opisać.  Myślę, że robiło i robi tak wielu twórców. Nawet mój ukochany Houellebecq. Niedawno, czytając „Wrogów publicznych” (2008), dowiedziałam się, że opisując matkę Adriana – puszczalską hipiskę, w „Cząstkach elementarnych”, miał na myśli swoją rodzicielkę. Tak przynajmniej odebrała to Lucie Ceccaldi, która zostawiła małego Houellebecqa pod opieką dziadków. Czym jak się okazuje ją rozsierdził.  Wydała więc biografię „L'innocente: ecrit” (2008) (w wolnym tłumaczeniu: niewinność przemówiła), w której odnosi się do tego, kim jest jej syn. Houellebecq we „Wrogach publicznych” (wymiana listów między nim a Bernardem-Henri L é vym) komentując jej książkę, stara się dystansować do tematu, ale czuć, że go to dotknęło. Jako dziecko przeżył zawód, troch...

Wielka koniunkcja

Wczoraj byłam na demonstracji. Kasia sąsiadka mnie zabrała. Potem się rozdzieliłyśmy, a ja zanurzyłam się w czymś, na co czekałam od wielu lat. Pierwszy raz w moim życiu czułam, że spotykają się różne rzeczywistości, które wcześniej były oddzielone. Spacer 28.10, fot. MW Dokładnie rok temu, w Zakopanem czytałam tekst o Simone de Beauvoir w „Wysokie Obcasy Ekstra” i to mnie zasmuciło , bo przypomniało mi, że jej świat jest bliski wyzwolonym kobietom z Mokotowa i Saskiej Kępy oraz Żoliborza, ale nie dziewczynom z Olsztynka, miasteczka z którego pochodzę, a ważne kwestie samorealizacji, spełnienia i szczęścia kobiet, wciąż dotyczą tylko garstki wybranych. We wtorek była rocznica śmierci mojego taty i byłam w Olsztynku. Wieczorem, we wtorek 27 października, przy ratuszu demonstrowało chyba ze sto osób, może więcej. To, co dzieje się w Warszawie, wydarza się również tu. Na widok skandujących mieszkanek Olsztynka, które idą główną ulicą naszego miasteczka, wybrzmiała powaga i zasięg sytu...